Jak wszyscy wiemy, wycieczki szkolne/na studiach to okazja żeby się napić, pogadać i pozajmować absolutnie wszystkim, oprócz tego, co znajduje się w ich programie. Dlaczego? Ponieważ zwyczajnie jest tam nudno. Tak samo myślałem również o wypadzie do Parku Kampinowskiego. Uzbrojony więc w telefon, tablet i paczkę prażonek (paprykowe, mniam) wyszedłem spełniać swój smutny studencki obowiązek.
Jak łatwo się domyślić, miałem racje. Było nudno, z jednym wyjątkiem. W programie było muzeum - miejsce pamięci - ofiar rozstrzeliwań w czasie II Wojny Światowej. Chyba pierwszy raz zobaczyłem, jak powinno wyglądać nowoczesne, przystosowane do wymagań XXI wieku muzeum.
Zacznę od architektury. Budynek jest minimalistyczny i elegancki. Bardzo interesujące są drzewa, rosnące w środku sali wystawowej. To nie jest pomyłka. Wewnątrz budynku mamy oszklone witryny w kształcie cylindra, wewnątrz których rosną prawdziwe brzozy i świerki (oczywiście nad nimi nie ma sklepienia). Sprawia to niesamowite wrażenie, jakby całość była wzniesiona wokół tych kilku drzew.
drzewo rosnące "wewnątrz" budynku, oddzielone od zwiedzających szklaną witryną |
Chyba najważniejszą rzeczą, która zrobiła na mnie największe wrażenie, był głos odczytujący przez cały czas nazwiska zamordowanych tam osób. Wytwarzało to niesamowity, ponury klimat, świetnie budujący atmosferę miejsca.
Gdyby nie to fakt, że do muzeum musieliśmy dojść na piechotę, a potem również na piechotę z niego wracać (dobrze ponad 10 km marszu w podmokłym, cmokającym pod butami terenie), na pewno mógłbym zaliczyć wypad do "nawet udanych" a to bardzo dużo jak na wycieczkę edukacyjną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz