niedziela, 14 kwietnia 2013

Muzeum w Palmirach

Pierwsze z kategorii... bez kategorii. Tak się składa, że za WF na uczelni wybrałem sobie coś, żeby się zbytnio nie przemęczyć i mieć dodatkowe okienko: turystykę. Z grubsza, co jakiś czas w weekend wychodzimy na kilku godzinną wycieczkę, i w ten sposób zaliczamy przedmiot.

Jak wszyscy wiemy, wycieczki szkolne/na studiach to okazja żeby się napić, pogadać i pozajmować absolutnie wszystkim, oprócz tego, co znajduje się w ich programie. Dlaczego? Ponieważ zwyczajnie jest tam nudno. Tak samo myślałem również o wypadzie do Parku Kampinowskiego. Uzbrojony więc w telefon, tablet i paczkę prażonek (paprykowe, mniam) wyszedłem spełniać swój smutny studencki obowiązek.

Jak łatwo się domyślić, miałem racje. Było nudno, z jednym wyjątkiem. W programie było muzeum - miejsce pamięci - ofiar rozstrzeliwań w czasie II Wojny Światowej. Chyba pierwszy raz zobaczyłem, jak powinno wyglądać nowoczesne, przystosowane do wymagań XXI wieku muzeum.

Zacznę od architektury. Budynek jest minimalistyczny i elegancki. Bardzo interesujące są drzewa, rosnące w środku sali wystawowej. To nie jest pomyłka. Wewnątrz budynku mamy oszklone witryny w kształcie cylindra, wewnątrz których rosną prawdziwe brzozy i świerki (oczywiście nad nimi nie ma sklepienia). Sprawia to niesamowite wrażenie, jakby całość była wzniesiona wokół tych kilku drzew.

drzewo rosnące "wewnątrz" budynku, oddzielone od zwiedzających szklaną witryną
Kolejna rzecz: sama ekspozycja. Zawiera zarówno zwykłe gabloty, jakie widzimy w każdej tego typu placówce, jak i elementy multimedialne. Kilka rzutników wyświetla pokazy slajdów, krótkie klipy i filmy dokumentalne dotyczące tamtych wydarzeń. Na ścianach gdzieniegdzie są powieszone słuchawki (sennheiser - miłe zaskoczenie) z regulacją głośności, w których non-stop puszczane są materiały audio traktujących o wydarzeniach z okresu masowych mordów na tych terenach.

Chyba najważniejszą rzeczą, która zrobiła na mnie największe wrażenie, był głos odczytujący przez cały czas nazwiska zamordowanych tam osób. Wytwarzało to niesamowity, ponury klimat, świetnie budujący atmosferę miejsca.


Gdyby nie to fakt, że do muzeum musieliśmy dojść na piechotę, a potem również na piechotę z niego wracać (dobrze ponad 10 km marszu w podmokłym, cmokającym pod butami terenie), na pewno mógłbym zaliczyć  wypad do "nawet udanych" a to bardzo dużo jak na wycieczkę edukacyjną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz