wtorek, 16 lipca 2013

Kolejny dzień z Ubuntu

Jak już pisałem, pierwsze wrażenie z obcowania z nowym pingwinem były jak najbardziej pozytywne. Dzisiaj krótko, na temat i znowu bardzo pozytywnie.

Z koleżanką staramy się stworzyć muzyczny projekt. Dzisiaj na szybko dokończyliśmy kawałek, którym chcieliśmy się jak najszybciej pochwalić. Oczywiście SoundCloud jest punktem obowiązkowym, ale stary dobry YouTube też by się przecież przydał. O ile z tym pierwszym nie było żadnego problemu, o tyle z tym drugim potrzebowaliśmy filmu. Ot choćby zdjęcie z właściwą treścią, czyli podłożoną muzyką. Jak kolwiek jednak film nie byłby prosty, trzeba mieć cokolwiek, żeby go zmontować. Na linuksie od razu po postawieniu systemu zainstalowałem programik OpenShot służący do edycji wideo. Jako że nie było okazji, po prostu o nim zapomniałem. Na głównym komputerze z Windą cierpię aktualnie na deficyt oprogramowania do obróbki filmów, więc w pierwszej chwili złapałem lapka, które taki soft posiadał. Już po uruchomieniu OpenShot naszły mnie wątpliwości. Przecież to linuks, przy eksporcie zaraz wywali 500 błędów, że brakuje mu kodeków. Nie mając jednak wyjścia skleciłem na szybko film, którego niestety zgodnie z moimi oczekiwaniami zapisać się nie dało. Gdzie więc tu te pozytywne odczucia? Otóż po przeczytaniu "Learn more" wyświetlonego przy błędzie w ciągu 2 minut i 5 kliknięć zainstalowałem wszystkie brakujące pakiety a mój film leżał bezpiecznie na dysku czekając na upload.

Nie wiem, czy coś się zmieniło z samym systemem, czy może ja po prostu z wiekiem nabieram cierpliwości. Nabieram jednak coraz większego przekonania, że pingwin może z powodzeniem poradzić sobie jako domowy OS do wszystkiego.

BTW, chętnych zapraszam do przesłuchania nowego kawałka New Creatures


Dodatkowo link do SoundCloud

niedziela, 14 lipca 2013

Podejście do Ubuntu, część 312839128873211321.

Ubuntu to system operacyjny, który sam siebie tytułuje "najbardziej popularnym darmowym OSem na świecie". Cóż, trudno się z tym nie zgodzić. Jest to linuks, jednak przystosowany do użytkowania przez masy, w którym możemy zauważyć nieco naleciałości z Windowsa, ale w przeważającej mierze z systemu od Apple - Mac OSX. Nie ma się co specjalnie dziwić. Linuks ma z OSem od nadgryzionego jabłka, można powiedzieć, wspólne korzenie. Mimo tego, że oba projekty już bardzo dawno temu rozłączyły się w sposób trwały, rodzic zawsze pozostanie ten sam. Na dowód tego, wystarczy spojrzeć na terminal, który dostępny będzie zarówno w nowym OSx jak i Ubuntu. Wspólne cechy nie kończą się na tym, że on tam po prostu jest. W przeważającej mierze, obsługuje identyczne polecenia służące do dokładnie tego samego. W dodatku, od momentu wprowadzenia przez Canonical interfejsu Unity, terminal zniknął z piedestału i znalazł się głęboko w systemie. No dobra, nie jest głęboko. Wystarczy w szukajkę zacząć wpisywać "terminal" i wyskoczy jak na dłoni. Nie zmienia to faktu, że tak jak w Mac OSX nie jest on od razu wyrzucony na wierzch, jak w poprzednich wersjach. Wszystko to po to, aby przekonać użytkownika, że nowoczesny linuks sprawdzi się świetnie w każdym domu, nawet w tym pełnym kompletnych laików informatycznych. Niestety, moje odczucia z tym systemem były mocno mieszane.

Na początku faktycznie zaskakiwał prostotą obsługi. Po jakimś czasie jednak zaczynały się zawsze pojawiać jakieś problemy. Koronnym w moim wypadku były sterowniki własnościowe do karty graficznej. W komputerze stacjonarnym posiadam całkiem dobrą kartę, mianowicie Radka HD6870 z fabrycznie podniesionym zegarem rdzenia GPU. Karta ta, wspomagana czterordzeniowym i5 radziła sobie z takimi tytułami jak najnowszy Tomb Rider, Battlefield 3 czy Crysis 2, wszystko na full detalach. Okazało się, że płynne zminimalizowanie okna pod Ubuntu było dla niej wyzwaniem ponad siły. Czarkę goryczy dopełnił fakt klatkowania filmów HD i całkowitego braku vsync. Oczywiście jest to linuks. Wystarczyło uruchomić terminal, to ściągnąć, tamto skompilować, 30 razy uruchomić ponownie komputer, wypowiedzieć magiczne zaklęcie i siup - działa. Nie dziękuję. System ma być bezproblemowy, aby można było się skupić na tych ważniejszych aspektach - pracy czy rozrywce. Jakiś czas temu, z racji nowego stanowiska, dostałem laptopa służbowego. Demonem prędkości to on nie był. O ile ilość RAMu była w miarę zadowalające o tyle procesor i GPU wołały o pomstę do nieba. Dostrzegłem jednak pewne plusy posiadania tego komputerka. Podobnie jak ze służbowym samochodem - takiego komputera po prostu mniej szkoda. Postanowiłem zbackupować wszystkie firmowe dane i usunąć całkowicie preinstalowany na nim Win 7 (mój ulubiony system swoją drogą) na rzecz nowego Ubuntu 13.04. Pomyślałem, że kiedy nie będę miał opcji szybkiego powrotu do ukochanej Windy, nie odstraszy mnie byle błąd generowany przez pingwina, który w gruncie rzeczy może być przecież usuwalny dwoma kliknięciami lub jedną komendą. Niestety nie mogę opowiedzieć o skuteczności tejże metody, ponieważ Ubuntu tym razem zaskoczyło mnie całkowitą bezproblemowością w działaniu. System podczas instalacji standardowo chciał mieć dostęp do sieci, aby w trakcie pobrać aktualizacje, kodeki i inny potrzebny mu syf. O dziwo, faktycznie pobrał... po włączeniu laptopa i próbie odpalenia filmy HD z napisami w formacie SRT i TXT wszystko ruszyło za pierwszym razem. Jako, że laptop ma GPU zintegrowane, nie były pobierane żadne sterowniki własnościowe a na tym co jest wszystko działa bardzo płynnie i sprawnie. Powiem nawet, że pingwin wykonuje podobne operacje szybciej, niż jego okienkowy kolega. Nawet drażniące mnie swego czasu Unity teraz wydaje się jakieś takie... ładne. Jako, że nie jest to komputer do grania a do pracy i oglądania filmów, linuks jest tu całkowicie wystarczający. Jest szybki, ładny, w końcu bezproblemowy i zawiewa świeżością dla kogoś, kto całe życie miał do czynienia z Windowsem.

Na razie mam zbyt mało informacji, aby napisać coś jeszcze, ale kolejne wpisy na pewno się pojawią. Mam zamiar przetestować go pod kątem kogoś, dla kogo terminal istnieje tylko na lotnisku, a sudo to japońskie zaklęcie. Bez jakiejkolwiek ingerencji w linie komend będę używał tego systemu przez jakiś czas. Jeżeli zda ten test, zostanie ze mną na stałe.

wtorek, 2 lipca 2013

Any.DO - organizacja zadań dla iOS i Androida

Jestem osobą dość nieuporządkowaną. Często zapominam o tym co mam zrobić, do kogo miałem zadzwonić, lub co gorsza co miałem zamówić do pracy. Próbuję z tym walczyć różnego rodzaju aplikacjami To Do na smartfon i tablet. System od Apple ma wbudowany całkiem dobry menedżer zadań, z którego do tej pory korzystałem. Dzisiaj rano, w App Store natknąłem się na całkowicie darmowy Any.DO i od razu polubiłem tą aplikację.

Na początek, czym właściwie Any.DO jest. To alternatywa dla systemowych Przypomnień - apka do zarządzania sprawami, które mamy wykonać. Mówiąc alternatywa, mam na myśli, że używamy albo jednego albo drugiego. Any.DO potrafi korzystać z systemowego Kalendarza, wyświetlając wpisane do niego sprawy. Nie potrafi jednak dodawać do niego wpisów. Nie potrafi także podejrzeć systemowych Przypomnień ani tym bardziej wprowadzać w nich zmian. Czy to źle? Zależy od tego, jak zorganizowaliśmy sobie już pracę w aplikacji domyślnej.

Any.DO pobrałem bardziej w celu testowania, bez specjalnego zamiaru zatrzymywania jej na dłużej. Po dosłownie kilku godzinach spędzonych w pracy, nie potrafię się z nią rozstać. Kilka dni na uporządkowanie biblioteki spraw i systemowe Przypomnienia pójdą w odstawkę zupełnie. Co spowodowało nagły przypływ uczucia do tego prostego menedżera? Omówię to po kolei, zaczynając od...

Design
Aplikacja moim zdaniem jest śliczna. Twórcy potraktowali ją bardzo minimalistycznie, przez co zwiększyła się też czytelność i prostota obsługi. Do wyboru mamy dwie skórki - białą i czarną. Mi osobiście bardziej przypadła do gustu biała - jest dużo czytelniejsza w pełnym słońcu. Domyślnym oknem programu jest nasza lista zadań, podzielona na te do wykonania dzisiaj, jutro, w najbliższej przyszłości oraz "kiedyś". Drugim dostępnym jest okno folderów - kategorii, o których napiszę później.



Funkcje i obsługa
Aby dodać nowe zadanie, wystarczy przeciągnąć palcem w dół ekranu. Z góry wysunie się pole edycyjne, w które wprowadzamy tytuł lub krótki opis sprawy. Obok pola edycyjnego, po wpisaniu chociaż jednego znaku, pojawią się ikonki zegara i lokalizacji. Jak łatwo się domyślić, zegar służy do wybrania czasu przypomnienia, natomiast lokalizacja, do wyboru miejsca w którym aplikacja nam o tym przypomni (po dotarciu, lub opuszczeniu). Fajną opcją jest tutaj możliwość zdefiniowania domyślnych lokalizacji dla domu i pracy. Po dodaniu zadania, możemy ustawić jego priorytet, przypisać go do folderu (kategorii), edytować je lub zaprosić do niego znajomych. Bardzo prostą, ale przydatną opcją jest fakt automatycznego przypisania sprawy do listy na ekranie głównym - do wykonania dzisiaj, jutro itd. w zależności od ustawionego czasu przypomnienia. Gdy zadanie zostanie wykonane, po prostu przesuwamy po nim palcem tak, jakbyśmy je skreślali. Sprawa zostanie przekreślona a kolor fontu zmienia się na bardziej przezroczysty. Zadanie nadal będzie widoczne, dopóki nie potrząśniemy urządzeniem, lub nie usuniemy wykonanych zadań z poziomu opcji. Jeszcze jedną świetną funkcją jest rozpoznawanie kontaktów. Gdy zaczniemy wpisywać imię kogoś z naszych kontaktów, program podpowie nam resztę. Zadaniu, po zakończeniu edycji będzie wyświetlone z ikonką kontaktu z prawej strony. Po tapnięciu w ikonę otworzy się menu z możliwością telefonu, emaila lub wysłania smsa do danej osoby. Z dołu ekranu wysuwamy menu. W nim wybieramy widok ekranu głównego, uruchamiamy menu opcji, synchronizujemy zadania (jeśli program z jakichś względów nie zrobi tego automatycznie) i uruchamiamy...




Any.DO MOMENT
Jest to swoiste poranne centrum dowodzenia. Może uruchamiać się samo, o określonej przez nas godzinie, możemy też je uruchomić ręcznie. Służy do zarządzania tym, co mamy na dzisiaj zaplanowane. Program wyświetla tylko listę rzeczy do zrobienia na dziś. Do wyboru mamy kilka opcji. Today - pozwala na potwierdzenie, że zadanie faktycznie chcemy wykonać dzisiaj. Jeśli nie ustawiliśmy alarmu przypominającego, aplikacja wyświetli panel, na którym będziemy mogli to zrobić (można to pominąć). Later - jeśli sprawa nie jest tak ważna jak się spodziewaliśmy i możemy ją odłożyć na później. Tutaj również program wyświetli nam możliwe terminy na które możemy nasze zadanie odsunąć. Done - tego chyba nie trzeba tłumaczyć. Delete - tutaj także, po prostu usuwamy to zadanie. Pomijając świetny pomysł i przepiękny design tej opcji, autorzy postarali się o dodatkowe smaczki w postaci wyświetlenia motywującej wiadomości po przejrzeniu całej listy - w moim przypadku było to "Have a super day" ;). Szczere gratulacje za takie rozwiązanie.



Synchronizacja między urządzeniami
W przypadku takich aplikacji bardzo ważna jest synchronizacja w chmurze. Any.DO oczywiście oferuje taką możliwość. Możemy założyć nowe konto, lub użyć logowania poprzez Facebook. Aplikacja ma swoją wersję zarówno na wszystkie urządzenia iOS jak i na telefony i tablety z Androidem. Niestety nie ma aplikacji na komputery, ale twórcy dają nam pośrednie rozwiązanie - wtyczkę do przeglądarki Chrome. Sama wtyczka działa bardzo sprawnie i ma ładny, elegancki design zbliżony do tego z wersji na urządzenia mobilne.

Podsumowanie
Aplikacja ma małe wady, jak choćby brak integracji, czy chociaż zaimportowania istniejących zadań z aplikacji systemowych na iOS. Możliwości jakie oferuje plus cieszący oko design całkowicie przesłaniają jednak te wady. Może ona zastąpić zarówno Przypomnienia jak i Kalendarz. Funkcja Any.DO MOMENT jest dodatkowym i bardzo przydatnym smaczkiem. Również synchronizacja nie pozostawia nic do życzenia. Prawdopodobnie w App Store jest wiele lepszych, bardziej rozbudowanych aplikacji tego typu. Ta jednak, co jest ogromnym plusem, jest dostępna całkowicie za darmo i bez żadnych mikropłatności. Także funkcje jakie oferuje, moim zdaniem są wystarczające dla przeciętnego Kowalskiego.

Aplikację można pobrać stąd