niedziela, 14 lipca 2013

Podejście do Ubuntu, część 312839128873211321.

Ubuntu to system operacyjny, który sam siebie tytułuje "najbardziej popularnym darmowym OSem na świecie". Cóż, trudno się z tym nie zgodzić. Jest to linuks, jednak przystosowany do użytkowania przez masy, w którym możemy zauważyć nieco naleciałości z Windowsa, ale w przeważającej mierze z systemu od Apple - Mac OSX. Nie ma się co specjalnie dziwić. Linuks ma z OSem od nadgryzionego jabłka, można powiedzieć, wspólne korzenie. Mimo tego, że oba projekty już bardzo dawno temu rozłączyły się w sposób trwały, rodzic zawsze pozostanie ten sam. Na dowód tego, wystarczy spojrzeć na terminal, który dostępny będzie zarówno w nowym OSx jak i Ubuntu. Wspólne cechy nie kończą się na tym, że on tam po prostu jest. W przeważającej mierze, obsługuje identyczne polecenia służące do dokładnie tego samego. W dodatku, od momentu wprowadzenia przez Canonical interfejsu Unity, terminal zniknął z piedestału i znalazł się głęboko w systemie. No dobra, nie jest głęboko. Wystarczy w szukajkę zacząć wpisywać "terminal" i wyskoczy jak na dłoni. Nie zmienia to faktu, że tak jak w Mac OSX nie jest on od razu wyrzucony na wierzch, jak w poprzednich wersjach. Wszystko to po to, aby przekonać użytkownika, że nowoczesny linuks sprawdzi się świetnie w każdym domu, nawet w tym pełnym kompletnych laików informatycznych. Niestety, moje odczucia z tym systemem były mocno mieszane.

Na początku faktycznie zaskakiwał prostotą obsługi. Po jakimś czasie jednak zaczynały się zawsze pojawiać jakieś problemy. Koronnym w moim wypadku były sterowniki własnościowe do karty graficznej. W komputerze stacjonarnym posiadam całkiem dobrą kartę, mianowicie Radka HD6870 z fabrycznie podniesionym zegarem rdzenia GPU. Karta ta, wspomagana czterordzeniowym i5 radziła sobie z takimi tytułami jak najnowszy Tomb Rider, Battlefield 3 czy Crysis 2, wszystko na full detalach. Okazało się, że płynne zminimalizowanie okna pod Ubuntu było dla niej wyzwaniem ponad siły. Czarkę goryczy dopełnił fakt klatkowania filmów HD i całkowitego braku vsync. Oczywiście jest to linuks. Wystarczyło uruchomić terminal, to ściągnąć, tamto skompilować, 30 razy uruchomić ponownie komputer, wypowiedzieć magiczne zaklęcie i siup - działa. Nie dziękuję. System ma być bezproblemowy, aby można było się skupić na tych ważniejszych aspektach - pracy czy rozrywce. Jakiś czas temu, z racji nowego stanowiska, dostałem laptopa służbowego. Demonem prędkości to on nie był. O ile ilość RAMu była w miarę zadowalające o tyle procesor i GPU wołały o pomstę do nieba. Dostrzegłem jednak pewne plusy posiadania tego komputerka. Podobnie jak ze służbowym samochodem - takiego komputera po prostu mniej szkoda. Postanowiłem zbackupować wszystkie firmowe dane i usunąć całkowicie preinstalowany na nim Win 7 (mój ulubiony system swoją drogą) na rzecz nowego Ubuntu 13.04. Pomyślałem, że kiedy nie będę miał opcji szybkiego powrotu do ukochanej Windy, nie odstraszy mnie byle błąd generowany przez pingwina, który w gruncie rzeczy może być przecież usuwalny dwoma kliknięciami lub jedną komendą. Niestety nie mogę opowiedzieć o skuteczności tejże metody, ponieważ Ubuntu tym razem zaskoczyło mnie całkowitą bezproblemowością w działaniu. System podczas instalacji standardowo chciał mieć dostęp do sieci, aby w trakcie pobrać aktualizacje, kodeki i inny potrzebny mu syf. O dziwo, faktycznie pobrał... po włączeniu laptopa i próbie odpalenia filmy HD z napisami w formacie SRT i TXT wszystko ruszyło za pierwszym razem. Jako, że laptop ma GPU zintegrowane, nie były pobierane żadne sterowniki własnościowe a na tym co jest wszystko działa bardzo płynnie i sprawnie. Powiem nawet, że pingwin wykonuje podobne operacje szybciej, niż jego okienkowy kolega. Nawet drażniące mnie swego czasu Unity teraz wydaje się jakieś takie... ładne. Jako, że nie jest to komputer do grania a do pracy i oglądania filmów, linuks jest tu całkowicie wystarczający. Jest szybki, ładny, w końcu bezproblemowy i zawiewa świeżością dla kogoś, kto całe życie miał do czynienia z Windowsem.

Na razie mam zbyt mało informacji, aby napisać coś jeszcze, ale kolejne wpisy na pewno się pojawią. Mam zamiar przetestować go pod kątem kogoś, dla kogo terminal istnieje tylko na lotnisku, a sudo to japońskie zaklęcie. Bez jakiejkolwiek ingerencji w linie komend będę używał tego systemu przez jakiś czas. Jeżeli zda ten test, zostanie ze mną na stałe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz